Fanfiction – Strażnik zmian cz.1

Nareszcie, wrzucam na bloga kolejny wytwór własnej kreatywności i to dość wyjątkowy, dlatego zacznę od krótkiego wstępu. Jest to krótka historia dziejąca się w świecie digimonów. Zasadniczo nie piszę tak zwanego fanfiction, bo nie lubię ograniczeń jakie narzuca na mnie uniwersum wykreowane przez kogoś innego, ale jednak tę markę lubię na tyle, że się przełamałem. Dla niewtajemniczonych: digimony, czyli Digital Monsters to wykreowane przez firmę Bandai fantazyjne stwory dysponujące specjalnymi mocami. W tym wypadku to organizmy cyfrowe i żyjące w środowisku komputerowym. Myślę, że taka wiedza w miarę wystarczy do cieszenia się moją opowiastką. Teraz zapraszam do przeczytania pierwszego fragmentu.Digimon fanfick - Strażnik zmian - okładka

Część 1

Granatowe niebo rozświetlane miriadami gwiazd i wielkim okręgiem księżyca wyglądało pięknie. Niewielkie, pierzaste obłoki leniwie płynęły przez przestrzeń dodając wszystkiemu romantycznego uroku. Jednakże, wystarczyło się trochę mocniej przyjrzeć, by widoczne się stały mieniące tęczowo strumienie danych, niczym przezroczyste rzeki płynące gdzieś ponad nieboskłonem. Bliżej ziemi dało się spostrzec zawieszone w przestrzeni gromady migających kwadratów znaczących miejsca, w których struktura danych uległa uszkodzeniu. Wszystko to atrakcje świata, gdzie wszystko można rozbić nie na atomy, ale na ciągi zer i jedynek. W owe cyfrowe niebo spoglądała stojąca nieruchomo nad krawędzią urwiska wysoka postać w brunatnym, połatanym płaszczu. Spod kaptura wystawał srebrzysty, lisi pysk.

Cyfrowy, sztuczny świat zrodzony z przypadku, taki wrażliwy, taki podatny na wszelkie zmiany dziejące się Tam – rozmyślała postać, błyskając złotymi, zdeterminowanymi oczami. – Teraz znowu się to dzieje. Kolejna fala przemian, która może lecz nie musi odmienić wszystkiego. Takie jest przeznaczenie tego sztucznego świata, jego naturalny porządek rzeczy. Nie można tego kontrolować, trzeba się przyzwyczaić. Próba kontroli oznacza chaos, cierpienie, a nawet destrukcję.

Postać dogłębnie wierzyła w grobową teorię przeciwników Wielkiego Projektu, który za sprawą zdolnych mówców zatruł umysły tak wielu digimonów, cyfrowych istot dotąd pogodzonych z naturą ich świata. Nagle, na słyszalny przez ułamek sekundy szelest liści, lisi pysk obejrzał się za siebie, na okalające zarośla. Wydawało się, że wszystko jest w porządku, ale ona doskonale czuła obecność przybyszy.

– Wiem, że tam jesteście. Wychodźcie – rozkazała stanowczym, damskim głosem.

– Jak ona to robi? – usłyszała w odpowiedzi pełen podziwu komentarz, a krzaki głośno zaszeleściły.

Z zarośli wyłoniły się dwie niższe, bardziej krępe postaci, również okryte płaszczami. Wnet jednak zrzucili swe kaptury. Pod jednym kryła się niekształtna istota z kamienia, jakby z grubsza wyciosana z bloku rzeźba. Żółte, śmiałe oczy spoglądały zbyt żywo, by wziąć ich właściciela za bezwolnego golema. Drugi przybysz, a w zasadzie przybyszka przypominała z kolei skrzyżowanie gada z rośliną. Miała ogon i głowę okrytą czerwoną skorupą niby hełmem, ale szyję okalały takiejż barwy płatki, ręce przypominały wielkie krokusy, a stopy rozczapierzone korzenie.

– Gego, Gotsumon i Lirra, Floramon – oznajmiła pierwsza postać, odwracając się w ich stronę. – Czego tu szukacie? – zapytała.

Gotsumon zaśmiał się, Floramon spojrzała na niego krytycznie.

– No co, Lirro? – wzrusz ramionami w stronę towarzyszki. – Tego można było się spodziewać po tej dziwnej Renamon. Dostało ci się imię Sindari, prawda? – zwrócił się do stojącej nad klifem.

Wówczas także ona zdjęła z głowy kaptur, ujawniając spiczaste uszy i zygzaki pod oczami. Jeszcze do niedawna dla istot zamieszkujących cyfrowy świat własne imiona nie miały znaczenia. Wszyscy potrafili rozpoznawać siebie bez specyficznych określeń, po prostu wyczuwając charakterystyczną sygnaturę danych konkretnego stworzenia. Nagle jednak na wszystkich spłynęły ich osobiste miana. To dopiero jedna ze zmian niesionych przez nowy wiatr przemian. Struktura tego świata zmienia się.

– Pierwsza zadałam wam pytanie – przypomniała im Sindari. – I nie wypieram się tego imienia.

– Przybyliśmy cię ostrzec, lisico, bowiem zawdzięczamy ci życia – zabrała głos Lirra. – Opozycja wobec Wielkiego Projektu została uznana za przestępstwo. Oni zmuszają wszystkich do poparcia ich planu, a tych opornych, którzy nie uciekną w porę, więżą lub co gorsza mordują. To tylko kwestia czasu, gdy zabiorą się za twoich ukrytych przyjaciół i ciebie. Radziłabym ci się zwinąć póki czas do swoich żebyś przekonała ich do ucieczki na krańce świata. Tam sobie możecie siedzieć. Raczej nie przejmą się tym – Floramon mówiła, jakby jej nie obchodziło co się stanie w wyniku Wielkiego Projektu, jakby nie bardzo miała ochotę tu w ogóle przychodzić.

Renamon uśmiechnęła się nikle. Czuła, że roślinna istota nie jest szczera, że wciąż próbuje być pragmatyczna tak jak podczas ich pierwszego spotkania. Gego wyglądał jakby był gotów walczyć z samymi pomysłodawcami Projektu, choćby zaraz. Zabawna, przeciwstawna parka.

– Dziękuję za ostrzeżenie, Lirro – skinęła do niej głowę, a potem ruszyła w ich stronę. – Ale nie zamierzam uciekać, chować się, czy prowadzić wojnę partyzancką z krańca świata. Będę stawiała opór póki starczy mi sił, wraz z wszystkimi, którzy zechcą się przyłączyć. Taki jest cel mojego istnienia – stanęła pomiędzy nimi i spojrzała to na jedno, to na drugie.

Kamienny stwór wydawał się na chętnego do bójki, ale jego towarzyszka skrzywiła się zagniewana. Co ona sobie myśli? – tłumiła w sobie gniew. – Jak śmie nas prowokować? Prowadzić na rzeź? Wielkiego Projektu popieranego przez masy nie powstrzyma garstka digimonów. Ona jest szalona! Nagle z lasu zerwały się tłumnie spłoszone, cyfrowe ptaki. Skrzecząc żałośnie uniosły się w stronę granatu nieba. Cała trójka wiedziała co to oznacza. Siły porządkowe idą w ich stronę. Parka była śledzona. Sindari jednak nie przejmowała się tym. Wierzyła w teorię, wierzyła w swój cel, wierzyła w ustanowiony porządek. Nie da się tak łatwo powstrzymać.

– Chodźcie. Wyjdziemy naprzeciw gościom – oznajmiła, po czym ruszyła do lasu.

– Gego, chyba nie zamierzasz jej słuchać? Powinniśmy uciekać, a nie walczyć! To byłoby szaleństwo! – Jęknęła Lirra.

Floramon spojrzała z nadzieją na Gotsumona, ale ten zachichotał głupkowato i pobiegł za lisicą. Roślinna istota zawahała się, ale ostatecznie dołączyła do nich w drodze przez las.

 

Następna część

Dodaj komentarz